Wstaliśmy o 8:20. Rano jak co dzień ciepłe śniadanko na mleku i kaszce Bebiko z dodatkiem musli, rodzynek i orzechów. Później łyk kawy. Wodę do życia bierzemy ze strumieni, które są dosłownie wszędzie. Można co 5-10 min napić się do woli. Nie zdawałem sobie sprawy, że woda jest tak bardzo potrzebna do życia. To zasób krytyczny. O 10:30 wyruszyliśmy w kierunku Spiterstulen. Pogoda znowu jest rewelacyjna. Najpierw droga wiedzie łagodną doliną gdzie można trochę nabrać tempa. Po godzinie wspinamy się po rzece kamieni dość mocno w górę. Kilka następnych godzin wędrujemy po bezmiarze kamieni mijają 5 uroczych jeziorek i podziwiając panoramę ośnieżonych szczytów, z których zjeżdżają niebieskie jęzory lodowców. Taki pejzaż wydaje się nie mieć końca. Kamienie, kamienie, kamienie różnej wielkości, trzeba iść uważnie. Ok. godz. 16:00 krajobraz zmienia się diametralnie. Naszym oczom ukazuje się oszołamiająca dolina Visdalen ze schroniskiem Spiterstulen w dole. Zejście jest chwilami ciężkie. Kolana po całym dniu marszu dostają wycisk. Do Spiterstulen docieramy po 7 godzinach wędrówki. Oddalamy się ok. 1 km od schroniska szukając miejsca do obozu. Znajdujemy wspaniałe miejsce na wzniesieniu (za mostem w prawo). Ten obóz będzie na 3 może 4 noce. Kolacja i do śpiwora. Bardzo bolą nas kolana, leżymy i stękamy. Jestem pełen uznania dla Asi, która bardzo dzielnie znosi ten wysiłek. Ta podróż we dwójkę ma dla nas bardzo wiele wymiarów.